sobota, 30 sierpnia 2014

Nowotworze, nie odbieraj nam sił

Kochani nie tak dawno pamiętam kiedy ja walczyłam o zebranie pieniędzy dla Irminki , długie godziny przed komputerem , udostępnianie linków i wpatrywanie się w monitor czy pojawi się jakiś anioł i wpłaci symboliczna kwotę dla Irminki ,. Nam się udało zebrać cała kwotę mam nadzieje , że również pomożecie wesprzeć te akcje

Dzisiaj jest prowadzona taka akcja dla mamy chorego chłopca mam nadzieję , że również pomożecie .


Nowotworze, nie odbieraj nam sił 

http://www.siepomaga.pl/f/zdazyczpomoca/c/1654          link do strony pomózcie !!!!!!!!!!!!
  • Miejsce: Wiązowna, mazowieckie
  • Trwa od: 07 Sierpnia 2014
  • Zakończenie: 07 Października 2014
wsparło 48 osób
1 099 zł (18.02%)
Potrzebne jeszcze: 5 001 zł
Dla chorego syna poruszyłabym niebo i ziemie, do piekieł cierpienia wskoczyła, prosto w ogień, by uśmiech na jego twarzy zagościł na dłużej. By spokój i radość każdego dnia malowały przepiękny obraz szczęścia na twarzy Wiktora.

 
Jestem mamą walczącą. Walczyłam o syna. Teraz muszę walczyć także o swoje życie. Każdego dnia pełna sił do walki. Pragnę, by Wiktorowi nigdy niczego nie brakowało. Aby pomimo choroby nie był gorszy, słabszy i mniej kochany. Nasza codzienność różni się od typowego rodzinnego życia, gdzie największym zmartwieniem jest to, czy dziecko odrobiło lekcje. Niejednokrotnie pojawiały się łzy, a życie wystawiało nas na kolejne próby. Ale nie uznawaliśmy go za gorsze... po prostu inne.
 
 
 
Najważniejsze było dla nas to, co przyrzekaliśmy wiele lat temu przed ołtarzem. Że w zdrowiu, że w chorobie, ze na zawsze… Osobą, która wzięła na swoje barki utrzymanie naszej rodziny, był mój mąż. Od zawsze dba, by niczego nie brakowało. By rehabilitacja naszego syna zmierzała w dobrym kierunku, by cały czas choć niewielkimi krokami udało nam się zdobywać kolejne szczyty małych sukcesów. Ja zaś jestem przy Wiktorze. Przy nim się budzę, kiedy pierwszy promień słońca przemyka przez okno, przez cały dzień dbam, pielęgnuję i wychowuję, aż do nocy, kiedy wraz z pierwszą gwiazdą spokojnie kładę go do snu. I tak w kółko, każdego dnia przez ostatnie 13 lat. Życie, choć nie idealne, było nasze. Ułożone. W sytuacji, która łatwa nie jest, można by rzec, że poukładane. Każdy wiedział, co ma robić, czym się zająć, jak w zegarku zaplanowany schemat dnia. Każdy z nas jest tak samo ważny, wyjątkowy i niezbędny.


I nagle... w lutym 2014 roku, życie po raz kolejny boleśnie nas doświadczyło… Jakby ilość utrapień była zbyt mała, pojawiła się ona… Bezlitosna, nie zważając na nic… Podstępnie zaatakowała. Pani śmierci – choroba nowotworowa… Z dnia na dzień nasze życie, poukładane, przez wiele lat starannie wypracowane rozsypało się jak domek z kart. Odebrała mi zdrowie i siły, wykluczając mnie z dnia na dzień z życia rodziny.


Może gdybym była sama, nie walczyłabym tak zawzięcie. Choroba potrafi odebrać siły. Ale jest ona – moja rodzina. Syn, który mnie potrzebuje. A co, jeśli mnie zabraknie? – z trudem powstrzymuję łzy… Wiedziałam, że muszę walczyć – dla nich. Całe życie wierzyłam, że warto walczyć o każdy dzień, nie zważając na nic. Bez wahania stanęłam do boju. Rak to przeciwnik, do którego bez broni się nie podchodzi… A w moim przypadku bronią okazały się nasze wszystkie oszczędności.
 
 
 
Diagnoza jak wyrok. Zmiany nowotworowe do natychmiastowego usunięcia. Natychmiastowo w Polsce oznacza - wpisana w kolejkę po życie. Kolejka, w której nie można czekać… Zdecydowaliśmy, że nie pozwolimy, by rak zwyciężył i odebrał mi życie… Natychmiastowe badania. Stół operacyjny… udało się…

 
Zmiana nie była złośliwa… Raka się pozbyłam. Choć sił mi ubyło – wiedziałam, że warto było. Zrobiłam to dla Wiktora. By go nie opuścić w jego niełatwym życiu. Zbieram siły. Gdyby nie pomoc starszego syna, nie dalibyśmy sami z mężem rady. Z oddziału, gdzie strach gra pierwsze skrzypce, wróciłam do domu… Jeszcze przez długie miesiące będę słabsza, trochę bardziej śpiąca. Ale wiem, że mam wokół siebie ludzi, którzy zaopiekują się Wiktorkiem.
 
 
Niestety, dalsza rehabilitacja stanęła pod znakiem zapytania. Z powodu operacji, turnus został przeniesiony na wrzesień… Los nas nie oszczędził. Nieodwracalnie skrzywdził naszego syna. W prezencie podarował padaczkę oraz mózgowe porażenie dziecięce. Ode mnie zażądał więcej – życie. Nasza miłość, wiara i ogromne, wzajemne wsparcie przetrwały i to. Łatwo nie było nigdy, ale koniec z końcem związać potrafiliśmy. Teraz… po raz pierwszy zostaliśmy zmuszeni wyciągnąć dłoń do Was o pomoc. Ale przecież to walka o nasze dziecko. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz